10983, - █▀ KSIĄŻKI [CZ3]
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Robert GoddardZamknięty kršgTytuł oryginału angielskiego:Closed Cirde"Szczęcie sprzyjało nam tak często, że w końcu stalimy się zbyt pewni siebie i jego przychylnoci. Gdy postanowiło nas zdradzić, wybrało chwilę, kiedy nie bralimy tej możliwoci pod uwagę.Wychylalimy się z Maksem przez reling na pustym pokładzie spacerowym od strony sterburty, palšc papierosy i spoglšdajšc na rzekę rozszerzajšcš się w miarę, jak oddalalimy się od brzegu. Od strony portu stłoczeni przy burcie pasażerowie machali rękami przyjaciołom i rodzinom zostajšcym w Ouebecu. Nam niepotrzebne było rzewne pożegnanie. Maks trzymał w ręce Wali Street Joumal" sprzed dwóch dni, otwarty na stronie, na której widniał wydrukowany tłustymi literami nagłówek, wyjaniajšcy dlaczego nie oglšdamy się na lšd: OSZUSTWA BABCOCKA JESIENIĽ ZNAJDĽ FINAŁ W SĽDZIE. Maks znów spojrzał na tytuł i zacisnšł szczęki. Doskwierało mu zniechęcenie, wstyd, a może jakie inne uczucie. Po chwili zacišgnšł się papierosem i powiedział:- To chyba koniec?- Spodziewalimy się tego - odparłem, chcšc go jako pocieszyć. Ale spojrzenia, które wymienilimy, potwierdziły tylko, że ta wiadomoć jeszcze zwiększa naszš winę.- Będzie miał dobrego prawnika - dodałem, wzruszajšc ramionami.- Dobry prawnik będzie mu bardzo potrzebny. Jej też.- Nic nie moglimy na to poradzić, chyba że...- Poszlibymy razem z nimi na dno?-Tak.- Ale to nie w naszym stylu?- Zdecydowanie nie.Przez moment mylałem, że będzie chciał rozmawiać o tym, co zrobilimy. Opucilimy Babcocków w trudnej sytuacji i popełnilimy wiele innych niemoralnych i nielegalnych czynów. Rzadko popadalimy w tak smętny nastrój, częciej jednak, niż się do tego przyznawalimy. Tym razem wolelimy o tym nie rozmawiać. Maks zdusił niedopałek na balustradzie i odwrócił się do mnie z doskonale mi znanym, fałszywym umieszkiem.- Dick miał pecha, ale nam się chyba udało. Jak sšdzisz?- Z pewnociš tak.- Mimo że musimy wracać do kochanej ojczyzny? - westchnšł. - Wykšpię się przed kolacjš. Wypijesz ze mnš koktajl o siódmej?- Dobrze.- Nie martw się. - Uderzył mnie lekko gazetš w ramię. -Nie zamierzam tego ze sobš nosić. Może ustanowimy na czas podróży zakaz poruszania tego tematu?- Bardzo chętnie.- Umowa stoi. Do zobaczenia póniej.Minšł mnie, umiechajšc się z wymuszonš wesołociš, i zszedł pod pokład. Dopaliłem papierosa, patrzšc jak za nami liny holownicze opadajš w skłębionš wodę. Potem ja również zdecydowałem się pójć do swojej kajuty.Odwróciłem się od relingu i zobaczyłem przed sobš plecy otyłej kobiety ubranej w tweedy, schodzšcej włanie z pokładu słonecznego na dół, do kabin. Pomylałem sobie -pamiętam to wyranie - że wyglšda doć dziwnie. Była gruba i niemłoda. Zdawało mi się, że mimo stukotu pracujšcych silników słyszę skrzypienie jej gorsetu. Nogi w kostkach miała obrzmiałe, stopy wcisnęła w niemiłosiernie maleńkie buciki na wysokich obcasach, na których chwiała się niepewnie. Kołysanie statku było prawie niezauważalne, mógłbym się jednak założyć, że nie uda się jej zejć na dół bez jakiego wypadku. Wygrałbym zakład. Podmuch wiatru szarpnšł jej kapeluszem, kobieta puciła poręcz, żeby go przytrzymać, i jej stopa zawisła niepokojšco w powietrzu, rozpaczliwie szukajšc podparcia.-Och! Ojej!- Już wszystko dobrze - powiedziałem, podtrzymujšc jš za łokieć. - Pomogę pani.Umiechnšłem się uspokajajšco. Nie puciłem jej, dopóki nie stanęlimy bezpiecznie na pokładzie. Spojrzała na mnie z dołu jasnoniebieskimi oczami. Jej piersi falowały mocno ze zdenerwowania. Zapachy perfum i naftaliny mieszały się, dajšc doć dziwny efekt.- Ojej, ojej... Serdecznie dziękuję, młody człowieku. Była Angielkš, chyba po szećdziesištce, miała krępš budowę majętnej wdówki i obfity biust. Jej szczęka lekko drżała. Mojš uwagę zwrócił potrójny sznur pereł i broszka przedstawiajšca bukiet kwiatów, wród których połyskiwały rubiny i szafiry.- Aż się boję pomyleć, co by się stało, gdyby pan tędy nie przechodził - powiedziała już spokojniej.- Cieszę się, że mogłem służyć pomocš, panno...- Chamwood. Vita Charnwood. Cieszę się, że nie nazwał mnie pan paniš.- Nauczyły mnie tego lata życia w kawalerstwie.- Czy mnie słuch nie myli? Pan mówi z brytyjskim akcentem?- Tak, chociaż lata spędzone po tej stronie Atlantyku pewnie swoje zrobiły.- W Kanadzie?- Nie. W Stanach Zjednoczonych, ale...- Pewnie i pana, podobnie jak mnie, skusiły zapewnienia Canadian Pacific, że prawie jednš trzeciš podróży odbędziemy po spokojnych wodach Zatoki więtego Wawrzyńca? Rozumiem to. Ja również le się czuję na morzu, panie...- Horton. - Uchyliłem kapelusza i ucisnšłem jej pulchnš dłoń. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że chwyciła jš o wiele mocniej, niż mogłem się spodziewać po bezradnym zachowaniu na schodach. - Guy Horton.- Tak, panie Horton, na morzu zawsze choruję. Nasza podróż w tę stronę... to był istny czyciec. - Z jej słów wynikało, że nie jest sama. - Pozostaje tylko mieć nadzieję, że tym razem będzie lepiej.- Bšdmy dobrej myli.Umiechnšłem się zadowolony, że sama znalazła wytłumaczenie faktu, iż odpływam z Quebecu, a nie z Nowego Jorku. Prawdziwe wyjanienie z pewnociš bardzo zaniepokoiłoby włacicielkę wspaniałych pereł i rubinów, ale ja nie mówiłem prawdy, jeli nie było to konieczne.- Jedynš niedogodnociš jest to, że nikt nas nie żegna. Tym sobie tłumaczę pańskš obecnoć po tej stronie pokładu. Kiedy wychyliłam się z góry, podziwiajšc widoki, przypadkiem zauważyłam pana w rozmowie z jakim dżentelmenem.- To był Maks, mój przyjaciel.- Obydwaj panowie wracacie do domu po długiej nieobecnoci?- Tak. Po... siedmiu długich latach.W rzeczywistoci minęło dziewięć lat, od kiedy opucilimy Anglię. Były to tłuste lata. Ostatnie dwa może nieco trudniejsze niż poprzednie, ale i tak lepsze niż można się było obawiać. Już to, że stałem - dobrze ubrany i zadbany - na pokładzie pierwszej klasy luksusowego transatlantyku, podczas gdy na lšdzie kryzys sięgał dna, było nie lada osišgnięciem, mimo że na końcu podróży nie czekały na mnie bogactwa. Poza tym pozostawała zawsze żywa nadzieja na znalezienie bogactwa en route, co podnosiło mnie na duchu.- W Anglii wiele się zmieniło, panie Horton. Nie wszystko się panu spodoba. Siedem lat temu było znacznie... weselej. - Nagle przyszła jej do głowy jaka myl. Władczym gestem położyła palec na rękawie mojej marynarki. - Musi pan przyjć na małe przyjęcie, które wydaję jutro wieczorem, zanim Atlantyk zdšży mi dokuczyć. Obie z bratanicš będziemy rade, widzšc pana u nas. Pańskiego przyjaciela również.- Dziękuję... - Oczami wyobrani zobaczyłem zniechęcajšcy obraz bratanicy, równie chudej, jak jej ciotka była otyła, pachnšcej naftalinš i w okularach. Nagle promień słońca rozwietlił broszkę. - Skorzystam z przyjemnociš. Jestem pewien, że Maks również nie odmówi.- Będziemy panów oczekiwały o szóstej w naszym apartamencie. Zaprosiłymy niewiele osób, ale to doskonale dobrane towarzystwo i z pewnociš miło spędzi pan czas.- Jestem pewien, że tak, panno Charnwood.Ci, którzy zarabiajš pienišdze za pomocš swojego sprytu, nigdy nie mogš się całkowicie odprężyć. Od dziesięciu lat, kiedy to opuciłem nudny wiat stałych godzin pracy i miesięcznej pensji, nie zaznałem prawdziwego lenistwa, gdyż zawsze żywiłem podejrzenia, że leniuchujšc marnuję własny czas, a nie czas innych ludzi. Jakš mogę mieć z tego korzyć? - zastanawiałem się. - Czy włanie trafia mi się dobra okazja?Wiedziałem, że Maks zgodzi się ze mnš. Wychodzšc z kajuty na spotkanie z nim, byłem z siebie zadowolony. Przyjęcie u panny Charnwood może się okazać najnud-niejsze pod słońcem, ale może też być zupełnie inaczej. Brak pewnoci często był kluczem do sukcesu, nie zamierzałem więc tracić nadziei. Wyszedłem na pokład spacerowy, zaczerpnšłem w płuca rozwietlonego słońcem powietrza Nowego wiata i ruszyłem dalej, zarazić przyjaciela swojš pogodš ducha.Maks bardzo tego potrzebował. Usiadł w najciemniejszym kšcie sali klubowej i z ponurš obojętnociš przyglšdał się podróżnym, podziwiajšcym hebanowe filary i orientalny wystrój pomieszczenia. Aresztowanie Ryszarda przygnębiło go, moim zdaniem bardziej niż powinno. Krach na Wali Street zmusił Babcocków - i nas - do ryzykownych posunięć. Mogło się to skończyć o wiele gorzej, szczególnie gdyby Maks się nie uparł, żebymy złożyli nasze pienišdze w banku w Toronto. Teraz jednak ta przezornoć nie stanowiła dla niego pociechy.Może mijajšce lata zrobiły swoje? Maks był starszy ode mnie zaledwie o kilka miesięcy, ale ostatnio włosy mu się przerzedziły, przytył w talii i wyglšdał tak, jakby urodził się dziesięć lat przede mnš. Pił trochę mniej niż ja, ale znosił alkohol znacznie gorzej niż dawniej. Czasem jego myli i słowa brzmiały pusto, a spojrzenie bywało pozba-wione wyrazu. Często uskarżał się na bóle głowy. Podejrzewałem, że może to mieć zwišzek z ranš, jakš odniósł w Macedonii. Nie rozmawiałem z nim o tym i nie wiedziałem, czy i on obawia się tego samego. Jakiekolwiek były tego przyczyny, nie był już tym nieustraszonym Maksem, z którym siedem lat wczeniej przepłynšłem przez Atlantyk.On pewnie powiedziałby co podobnego o mnie. Ale przyglšdajšc się swojemu odbiciu w lustrze, nie mógłbym się z nim zgodzić. Włosy miałem nadal czarne i gęste, twarz bez zmarszczek, a ciało smukłe i silne. Nie widać było ladów starzenia się ani wewnętrznych rozterek. wiat - z mojš pomocš - ukształtował mnie na próżnego egoistę, przystojnego i dobrze znajšcego życie.- Wyglšdasz smutno, stary - powiedziałem, siadajšc na sofie obok Maksa.W odpowiedzi umiechnšł się ponuro.- Otrzšsnę się z tego.- Wiem. Znalazłem co na pocieszenie, albo raczej: co dostałem.W tym momencie podszedł do nas kelner i w rozmowie nastšpiła przerwa. Ja zamówiłem koktajl, Maks whisky z wodš sodowš. Kiedy przekazał...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]