105. Susan Mallery - Modelka i szeryf, Harlequin Orchidea

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SUSAN MALLERY
Modelka i szeryf
ROZDZIAŁ 1
Kari Asbury domyślała się, iż może mieć kłopoty
z realizacją czeku, jednak do głowy by jej nie przyszło,
że z powodu wizyty w banku jej życie miało zawisnąć
na włosku.
Czek, o zgrozo, został wystawiony przez bank
w wielkim złym mieście Nowy Jork, a co gorsza, prawo
jazdy również pochodziło z odległego Wschodniego
Wybrzeża. Ida Mae Montel z pewnością będzie chciała
się dowiedzieć, dlaczego dziewczyna urodzona i wy­
chowana w miasteczku Possum Landing w Teksasie
z własnej woli uciekła do tak okropnego miejsca, w któ­
rym w dodatku roiło się od Jankesów. A jeśli już zdecy­
dowała się na tak desperacki krok, czemu, na litość
boską, zrezygnowała z teksańskiego prawa jazdy? Prze­
cież każdy, kto pochodził ze stanu dzielnych szeryfów
i kowbojów, powinien bez ustanku tym się szczycić!
Niewątpliwie Sue Ellen Boudine, kierowniczka dzia­
łu, osobiście sprawdzi czek, trzymając go na wyciągnię­
cie ręki jak jadowitego węża. Sue oraz Ida wykonają
całą serię telefonów do przyjaciółek, rozpowiadając, że
Kari wróciła na stare śmiecie, w dodatku z nowojorskim
prawem jazdy. Będą parskać i ciężko wzdychać, a po­
tem dadzą Kari pieniądze. Najpierw jednak będą ją
namawiać, by otworzyła konto w Pierwszym Banku
w Possum Landing.
Tuż przed szklanymi drzwiami Kari zawahała się.
Czy rzeczywiście aż tak bardzo potrzebowała gotówki?
Może lepiej poświęcić parę groszy na prowizję i pobrać
pieniądze z bankomatu? Z drugiej jednak strony im
szybciej wszyscy zrozumieją, że przybyła do miasta
jedynie z krótką wizytą, tym szybciej skończą się wścib-
skie pytania i zapanuje spokój.
Sama chętnie zdobyłaby kilka intrygujących infor­
macji. Na przykład czy Ida Mae nadal układa wło­
sy w „pszczeli rój"? Ile lakieru zużywa, by osiągnąć
imponujący efekt? Kari wiedziała z pewnych źródeł,
że Ida czesze się raz na tydzień, a mimo to siódmego
dnia fryzura wygląda równie nieskazitelnie jak pier­
wszego.
Uśmiechając się na myśl o koafiurze Idy Mae, wkro­
czyła do holu i zatrzymała się, czekając na powitalne
okrzyki i uściski.
Zero reakcji.
Zmarszczyła czoło. Rozejrzała się po wnętrzu wieko­
wego, bo założonego w 1892 roku banku. Wysokie,
wąskie okna. Kontuary z solidnego drewna. Eleganckie
boazerie. Ida oczywiście siedziała w pierwszym okien­
ku od lewej, jak przystało na główną kasjerkę. Ale nie
rzekła ani słowa, nawet się nie uśmiechnęła. Otworzyła
tylko szerzej oczy, w których pojawiła się panika, i ma­
chnęła dłonią.
Zanim Kari zdołała odcyfrować znaczenie tego ges­
tu, poczuła na policzku twardy, zimny przedmiot.
- Ho, ho, co tu mamy! Chłopaki, jeszcze jedna klien­
tka. Przynajmniej młoda i ładna. Moja mamusia mówi
na takie zgrabne sztuki „dzierlatka". Cudo!
Serce Kari przestało bić. Na zewnątrz było trzydzie­
ści stopni Celsjusza, w banku natomiast temperatura
spadła do zera bezwzględnego.
Powoli odwróciła się w stronę uzbrojonego bandyty,
niskiego, krępego osobnika w masce narciarskiej.
- Napadliśmy na bank - oświadczył, jakby można
było mieć co do tego jakieś wątpliwości.
Kari szybko rozejrzała się dokoła. Razem z tym, któ­
ry miał ją na muszce, naliczyła czterech napastników.
Dwóch pilnowało personelu i klientów zgromadzonych
w kącie sali, jeden zaś pakował do torby paczki bankno­
tów podawane przez Idę Mae.
- Idź przed siebie i połóż torebkę na podłodze - po­
lecił krępy facet. - A potem dołącz do pozostałych. Rób,
co ci każę, a nikomu nic się nie stanie.
Kari lekko podniosła ramiona. Jakaś siła ścisnęła jej
żebra, tak że ledwie wydusiła z siebie odpowiedź.
- Ja... ja nie mam torebki.
Faktycznie. Weszła do banku z czekiem i prawem
jazdy włożonym do tylnej kieszeni szortów.
Przestępca przez kilka sekund mierzył ją wzrokiem,
zanim skinął głową.
- Skoro nie masz torebki, idź do reszty.
Zamierzała wykonać polecenie, gdy nagle otwarły się
drzwi wiodące na zaplecze.
- I cóż wy na to, chłopcy? Ktoś tu pomylił godziny.
Jak sądzicie, my czy wy?
Kilka kobiet pisnęło strachliwie, a jeden z bandytów
chwycił za ramię jakąś staruszkę i przystawił jej pistolet
do skroni.
- Cofnijcie się! - zawołał groźnie. - Inaczej ta da-
mulka zginie.
Kari nie zdążyła nawet zebrać myśli. Mężczyzna,
z którym zawarła już niejaką znajomość, znów przycis­
nął broń do jej policzka, wolną dłonią objął za szyję
i odprowadził na miejsce.
- Wygląda na to, ze mamy problem - stwierdził.
- Tak więc, szeryfie, cofnij się, tylko powoli, a nikomu
nie stanie się krzywda.
Szeryf westchnął, jakby cierpiał nieludzkie męki.
- Chciałbym to zrobić, ale nie mogę. Chcesz wie­
dzieć dlaczego?
Kari zdawało się, że trafiła do świata baśni. Coś takie­
go nie mogło się zdarzyć! W jej życiu znów pojawił się
Gage Reynolds. W samym oku cyklonu!
Minęło już tyle czasu. Przed ośmiu laty był młodym
zastępcą szeryfa, wysokim, przystojnym, w mundurze
khaki. Prawdę mówiąc, nadal był wart grzechu. Błysz­
cząca odznaka na kieszeni koszuli świadczyła o awansie
na szeryfa. Zarazem jednak, mimo że reprezentował
prawo, nie zdawał się zbytnio przejmować przebiegiem
napadu na bank.
Zdjął popielaty kowbojski kapelusz i zaczął miarowo
stukać rondem o udo. W oczach pojawił się błysk zain­
teresowania niecodzienną sytuacją.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl