106. Schulze Dallas - Idealne rozwiazanie, harlekinum, Harlequin Orchidea

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DALLAS SCHULZE
Idealne rozwiązanie
ROZDZIAŁ 1
Zebraliśmy się tu, by pożegnać ojca i syna, dwóch wspa­
niałych ludzi, którzy tak wiele dla nas znaczyli. Larry
Remington był szanowanym członkiem naszej społeczno­
ści. Jego odejście pozostawi pustkę w sercach wielu osób.
A Dan Remington urodził się tu, w Remembrance, i w na­
szym mieście spędził całe swoje, tak przedwcześnie prze­
rwane życie.
Słowa pastora przestały docierać do Michaela. Nikt nie
musiał mu mówić, jak wielką poniósł stratę. Dan był jego
najlepszym przyjacielem, i nagle odszedł. Jak to pojąć, jak
się z tym pogodzić?
W katastrofie zginęli wszyscy: Dan, jego ojciec i cała
ekipa archeologów. Zanim spadli, pilot zdołał przekazać
przez radio współrzędne, dzięki czemu ekipa ratownicza
odnalazła spalony wrak samolotu.
Michael wzdrygnął się, gdy pastor zaczął opowiadać
o niezrealizowanych planach Dana. Dlaczego na pogrze­
bach zawsze mówi się o tym, co już nigdy się nie spełni?
Czy litania umarłych marzeń ma pomóc żałobnikom?
Rozejrzał się wokół i zatrzymał wzrok na Brittany.
O czym myślała w takiej chwili, co czuła? Zacisnęła drżą­
cą dłoń na złotym wisiorku. To była jedyna biżuteria, jaką
nosiła. Ten piękny klejnocik dostała od Dana na Gwiazd­
kę. Michael pamiętał, jak przyjaciel starannie wybierał
bożonarodzeniowy prezent dla ukochanej.
Wyglądała tak krucho i bezbronnie. Ciemne włosy
upięła w prosty węzeł. Była tak blada, że jej skóra wyda­
wała się przezroczysta. Nagle zapragnął do niej podejść,
objąć ją i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Intensyw­
ność tych pragnień zdziwiła go, więc zażenowany odwró­
cił głowę.
Dan był jego najlepszym przyjacielem, a Brittany miło­
ścią Dana. Właśnie dlatego chciał ją pocieszyć. Zresztą
lubił ją zawsze, od chwili, gdy zostali sobie przedstawieni.
Michael czuł, że gdyby Dan nie zainteresował się Brittany,
to on sam... Odepchnął niechciane myśli. Wiedział, że
Brittany nie widziała świata poza Danem. Jej ból musi być
ogromny.
Znów spojrzał w jej stronę. Naprawdę była śliczna. Mu­
siała poczuć, że ktoś się jej przygląda, bo uniosła wzrok.
Gdy napotkała spojrzenie Michaela, jej oczy na chwilę
rozbłysły. Miały ten sam odcień ciepłej szarości co sukien­
ka. Dopóki Michael nie spotkał Brittany, nawet nie podej­
rzewał, że ten kolor może mieć w sobie tyle życia i ognia.
Teraz jednak jej spojrzenie było przygaszone i pełne bólu.
Posłał jej współczujący uśmiech. Skinęła głową i opuściła
wzrok na splecione dłonie.
Michael dotrwał do końca ceremonii, a potem wstał
i rozprostował bolące plecy. Żałobnicy ruszyli powoli na
dziedziniec kościoła, gdzie zorganizowano poczęstunek.
Znów się wzdrygnął. Uważał, że żałoba to jego prywatna
sprawa, a nie coś, czym można się dzielić z obcymi przy
kawie i kanapkach.
Ruszył już do drugiego wyjścia, gdy dostrzegł sylwetkę
Brittany. Zawahał się, a ona znikła w drzwiach prowadzą­
cych na dziedziniec, na którym zbierali się żałobnicy. Im­
pulsywnie poszedł za nią, choć wiedział, że nie potrafi
powiedzieć ani zrobić nic, co choć odrobinę zmniejszyło­
by jej ból.
Było tak, jak przewidział. Ludzie stali w małych grup­
kach, popijali kawę i ściszonymi głosami mówili o nie­
dawnej tragedii.
Dlaczego Lany tak bardzo uparł się przy tej nieszczęs­
nej wyprawie? Cóż, urzeczywistniał marzenie swego ży­
cia, ale z pewnością był za stary na uganianie się po całym
świecie za cieniami. I jeszcze zabrał ze sobą Dana... Tak,
to prawda, przed laty zaraził go archeologiczną pasją, ale
dokąd ich to zaprowadziło... A biedna Clare została sama.
I to w jej wieku...
Michael powoli przeciskał się przez tłum, wyrazem
twarzy odgradzając się od innych. Szukał kobiety w szarej
sukience.
- Michael Sinclair. Nie wiedziałam, że tu jesteś.
Zesztywniał na dźwięk tego głosu, ale w końcu niechęt­
nie odwrócił się do Merideth Wallings. Nie cierpiał tego
babsztyla. Merideth Wallings pochodziła z bardzo wpły-
wowej w Remembrance rodziny, więc od najmłodszych
lat przywykła do oznak szacunku, choć wcale na nie nie
zasługiwała. Była przecież głupią, zarozumiałą i antypa­
tyczną plotkarą.
- Pani Wallings. - Skinął głową i zamierzał odejść,
jednak nie było mu to dane.
- Czyż to nie okropna tragedia? - mówiła podekscyto­
wana. - Aż nie mogę uwierzyć, że oni naprawdę nie żyją.
Biedny Lany. I biedny Dan, tak zginąć w kwiecie wieku...
- Wprost napawała się cudzą tragedią. - Ty i Dan byliście
bliskimi przyjaciółmi, prawda? - Ugryzła kęs ciasta.
- Tak...
- To okropne. Nie mam pojęcia, jak poradzi sobie bied­
na Clare.
- Z pewnością jest jej ciężko. Tak. A teraz jeśli pani
pozwoli...
- Nie widzę twoich rodziców. - Merideth Wallings ro­
zejrzała się wokół, jakby spodziewała się, że Donovan
i Beth natychmiast do niej przybiegną.
- Są w podróży. Dzwoniłem do nich, by przekazać
smutne wieści, ale w żaden sposób nie zdążyliby wrócić
na czas.
- No tak. Biedna Beth. Jak ona się czuje?
- Jakoś sobie radzi.
- Musi strasznie cierpieć po stracie dziecka.
- Takie rzeczy się zdarzają.
- Oczywiście, ale w jej wieku...
- Nic jej nie dolega - odparł chłodno.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • marucha.opx.pl